logo
 

Katoflix

A
A
A
 
Zbigniew Mirek
Przebaczenie - czyli droga do domu ojca
To nie ucieczka
 
Przebaczenie nie jest ucieczką od odpowiedzialności. To był początek pierwszego tygodnia rekolekcji. Trzeba było zacząć od bardzo trudnego i bolesnego wyznania tych najbardziej upokarzających grzechów. Trzeba było po raz pierwszy wyjść na światło; stanąć nie jak dotąd anonimowo i w cieniu drugiej strony konfesjonału, ale twarzą w twarz przed kapłanem ze swymi grzechami i powiedzieć – to wszystko moje. Wydawało mi się, że to będzie niemal niemożliwe, ale pamiętając o słowach kapłana wprowadzającego w rekolekcje, oddałem Jezusowi ten najcięższy balast grzechów z całą szczodrobliwością serca i w całej prawdzie na jaką było mnie stać. To było chyba najboleśniejsze i najbardziej upokarzające doświadczenie mojego życia. Nic więc dziwnego, że oddzieliwszy mój grzech ode mnie i wypowiedziawszy go przed kapłanem poczułem się lekki jak ptak, wolny i pełen radości. Choć nie była to spowiedź w dosłownym znaczeniu, to jednak wyznanie grzechów sprawiło, że czułem się jakbym został obmyty z cuchnącego błota moich win i jakbym powrócił do dziecięcej niemal niewinności. Wszystko zdawało się być nowe; przeszłość przekreślona już nie ciążyła, przyszłość pełna najpiękniejszych obietnic, a ja jak biała niezapisana karta - jakbym nigdy nie popełnił grzechu. Pomyślałem, jak to dobrze, że już nigdy nie będę musiał przeżywać poniżenia związanego z wyznawaniem tych grzechów, jak to dobrze że one już nie istnieją, że jestem z nich obmyty. Nie przypuszczałem jak bardzo się myliłem.
 
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, Pan Jezus uzmysłowił mi, że niczego nie rozumiem. Ze swymi grzechami postąpiłem jak ktoś, kto wyrzuca śmieci ze swojego podwórka za płot na zieloną łąkę, nie myśląc o tym, że zmienia tylko miejsce ich składowania. Tam będą nadal leżeć szpecąc i zanieczyszczając środowisko. Zaczynałem rozumieć, że to moje wyznanie grzechów było tylko ucieczką od niechlubnej przeszłości, ucieczką od odpowiedzialności. Tymczasem, żadnego z tych grzechów-śmieci nie da się wymazać, na czym tak mi zależało, i muszę się pogodzić z tym, że na całą wieczność zostaną ze mną jako część mojego życia. Byłem tym odkryciem przybity, zniknęła radość, zrozumiałem, że jaśli ktoś kiedykolwiek zapyta mnie o moje życie, nie będę mógł udawać, że ta szpetna sterta śmieci za płotem to nie moje grzechy. W dodatku codziennie będę musiał na nie patrzyć. Wkrótce jednak Pan Jezus pokazał mi, że nie do końca wszystko zrozumiałem. Uciec od odpowiedzialności nie można. Nie można też śmieci, w dodatku takich, które się nie rozkładają i zatruwają środowisko, wyrzucać – one wymagają utylizacji. Pan Jezus jakby mówił: moja Miłość jest tym co utylizuje śmieci grzechów, Ja jestem tym, który te śmieci przerabia na niepowtarzalny i bardzo wartościowy budulec, z którego możesz z moją pomocą zbudować piękny, jedyny w swoim rodzaju dom.

Oddzielić od Miłości chrystysa – ... grzech?
 
Znów wróciły mi spokój i radość. Trudniejsze, ale jakby głębsze od tej przedpołudniowej euforii. Zrozumiałem, że przebaczenie nie może być zgodą na ucieczkę przed odpowiedzialnością, nie może być porzuceniem sterty śmieci własnych grzechów. Budując gmach własnego życia musimy wbudować weń, zanim sięgniemy po nowy materiał, cały - przetworzony w przyjazny życiu - materiał wytworzony z naszych grzechów. Sami nie możemy tego uczynić. Ale Bóg, któremu te śmieci przyniesiemy, jest technologiem, który je przetwarza (nie wyrzuca) i zwraca jako budulec na piękną budowlę.
 
Cóż nas może oddzielić od Miłości chrystysa – ... grzech? Mając za sobą to pierwsze bolesne wyznanie grzechów czułem, że kończąca pierwszy tydzień ćwiczeń spowiedź u tego samego księdza, będzie już tylko „formalnością”. Wtedy nieoczekiwanie odezwała się pycha, grzech subtelny lecz palący jak ogień. Dotychczas jakby niewidoczny na tle innych, nagle stał się tak wielki i upokarzający, że wszystkie inne były wobec niego niczym. W wyobraźni rozrastał się stopniowo jak jakiś gigantyczny, nie dający się zwalczyć potwór; zaciemniał i przysłaniał horyzont, odbierał nadzieję. Był gorszy od wszystkich, bo nie dawał się oddzielić, jak inne, ode mnie. Jak oddać Bogu grzech, który wydawał się być niczym brzydkie rogowe łuski gada zrośniete ze skórą. Próba ich zerwania nieuchronnie skończyłaby się okaleczeniem ciała i śmiercią. Co zrobić z takim grzechem? Szatan mówi ci w takich razach – porzuć myśl o świętości; jesteś nieodwołalnie skazany na grzech, nie godzien Bożej miłości i ludzkiego szacunku i nie licz na nie; Bóg brzydzi się twoją szpetotą. 
 
strona: 1 2 3 4
 
   Reklama   |   Wspomóż nas   |   Kontakt   |   Księga Gości   |   Copyright (C) Salwatorianie 2000-2022   |  Facebook